Miało być gładko, miło i przyjemnie o edukacyjnej (i nie tylko) rozrywce dla kilkulatków, a tymczasem poranna (nie)zapowiedziana wizyta pielęgniarki środowiskowej trochę mnie wkurzyła i postanowiłam zmienić temat notki.
Dzisiaj rano spaliśmy sobie wyjątkowo długo, luksusowo we troje: M. co prawda w pracy, ale dzieci ze mną w łóżku – Dusia chora a Junior utulony, co by matce pospać dał dłużej. Po 9-tej obudził nas telefon. Oczywiście obudził nas wszystkich, a było tak cudnie spać po tym nocnym wstawaniu co 2h… Miła Pani oświadczyła, że jest pielęgniarką środowiskową i wpadnie za godzinkę na wizytę, bo akurat ma trzy mamy w mojej okolicy. Ok, będziemy w domu, czemu nie? Wszystko, co jest robione dla dobra dzieci, bardzo mi pasuje. Pewnie sprawdzają, w jakich warunkach maluchy są chowane, czy rodzic dobrze o nie dba itd. Tyle się teraz słyszy o tych biednych skatowanych maluszkach…
Generalnie narodziny Juniora (tak samo zresztą jak Dusi), zgłosiłam do przychodni rejonowej mimo, że mamy to szczęście mieć prywatną opiekę zdrowotną (także dla dzieci) z firm, w których pracujemy. Ale przezorny zawsze ubezpieczony. I tak oto zjawiła się u nas kilka razy w ciągu 1-go miesiąca życia Juniora położna środowiskowa, która oglądała za każdym razem malucha, zaglądała mu do pieluszki, oglądała skórę czy sucha czy nie, patrzyła jak goi się pępuszek a także służyła radą odnośnie właściwego przystawiania do piersi. Przy pierwszym dziecku było to cenne, przy drugim trochę męczące, ale co tam. To ona rozrobiła mi „zakazany” spirytus do pępucha i uświadomiła, czemu właściwie nie stosuje się go oficjalnie („bo wie Pani, te młode matki smarowały dzieciakom pół brzucha, aż im skórę wypalało! A bez niego pępuszek się ślimaczy i ślimaczy.”). Jednak pielęgniarka środowiskowa to już była nowość, bo przy Dusi takowa nas nie nawiedziła…
Zwlekliśmy się więc z bólem z łoża, zdążyłam przebrać z piżamki Duśkę, a tu „Ding-dong! Hello! Tu pielęgniarka!” Świetnie! Minął kwadrans od naszej rozmowy, dzieci głodne, ja potargana i w szlafroku. Spoko. Proszę wejść. Jeszcze w biegu Juniora przewijałam, jak wchodziła na górę, co by go w pulchnej nocnej pieluszce nie zastała i jako wyrodną mnie nie opisała w tej swojej dokumentacji.
Pani weszła, rozsiadła się, zadała kilka pytań i sobie poszła (!) roztaczając przy okazji wokoło siebie zapaszek papierosów. Tak w ogóle to nie rozumiem co jest z tymi pielęgniarkami i położnymi – zawsze trafiam na taką papierochem dymiącą. To dla mnie nieco większe przewinienie niż dentysta zjadający czekoladę przed snem bez umycia zębów. Jakoś tak więcej wymagam od nich – dobrego przykładu czy coś. Z drugiej strony sama jestem ex palaczem, więc wiem jaki to nałóg.
Wracając do wizyty Pani Pielęgniarki Środowiskowej, ja spodziewałam się czegoś więcej: że pytając o stan skóry małego ona chociaż obejrzy mu tą skórę na tym brzuszku i nóżkach, że zajrzy do pieluszki czy pupa nieodparzona; popatrzy czy dziecko jest zadbane, czy nie brudne, czy nie ma siniaków, no cokolwiek! Przecież nie widać tego wszystkiego po jego buzi. No może widać, że nie jest głodzony, bo to pucek jest.
Oczywiście moje dzieci są kochane, przytulane, zadbane i niczego im nie brakuje, ale chodzi mi o sam fakt. Czyżby oceniła mnie po wyglądzie? Po tym jak duży mam telewizor czy coś i uznała, że ja dzieci nie biję? Że nie wyglądam na patologię? No nie wiem, ale poczułam jakiś taki niesmak, że ta wizyta ma czemuś służyć a została odbębniona, bo ktoś kazał ją odbyć.
A co jeżeli w ten sam sposób zostanie potraktowana matka kolejnego przyszłego malucha z gazety? „Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał”, a dziecko całe w siniakach i koniec. Płaska kreska. Serce przestało bić, bo uraz głowy, bo pęknięte jelito. A wcześniej tylko siniaki wskazywały, że coś jest nie tak. I tylko ta pielęgniarka mogłaby to odkryć. Pomijam fakt, że to szpital powinien zgłaszać do przychodni rejonowej, że na jej terenie przyszło na świat dziecko, a nie matka.
Czy patologia jest tylko wtedy, gdy po mieszkaniu walają się butelki po wódce? Pewnie to większe prawdopodobieństwo, ale ile osób żyje na pokaz – piękne mieszkanie a nierówno pod sufitem mają. Ile jest patologii umysłowej, uczuciowej. Braku empatii i miłości.
Nie wiem, może się czepiam, może za dużo wymagam od państwowej służby zdrowia albo od tej konkretnej pielęgniarki; może zazwyczaj te wizyty wyglądają inaczej, może ona tylko się spieszyła a może to ja powinnam się cieszyć, że obdarzono mnie, jako matkę takim zaufaniem. Jednak nikt nie zetrze tego fatalnego wrażenia, że ta wizyta miała na celu tylko odhaczenie punktu na liście a nie dobro dziecka. I to jest smutne i mnie wkurza. Bo gdzieś i kiedyś taka wizyta, odbyta z zaangażowaniem i sercem, mogłaby kogoś zupełnie bezbronnego uratować. Dziecko.
29 komentarzy
Uważam że masz całkowitą rację. Zwłaszcza teraz, gdy tyle słyszy się o katowanych, zabijanych dzieciaczkach… powinni być wrażliwsi na każdy szczegół, powinni doglądać, być na baczności. Pewnie Pani pielęgniarka spojrzała na Ciebie,dzieciaki i Wasze otoczenie i stwierdziła że nic więcej nie trzeba, ale tak dla reguły mogłaby jeszcze dzieciaczka zobaczyć, nikomu by to krzywdy nie zrobiło. Zresztą w końcu po to tam przyszła. No nic, pozdrawiam ciepło :)
Dzięki! Po prostu uważam, że nie powinno się ani popadać w rutynę ani oceniać książki po okładce. Pozdrawiam :)
Bylejakość jak w każdej innej sferze. Praca słabo opłacana, monotonna, nikt nie kontroluje – pewnie niewiele jest osób zaangażowanych
Niestety. A stracić na tym mogą tylko dzieci… Albo samotne matki bez wsparcia, dla których takie odwiedziny położnej/pielęgniarki to jedyna okazja do nauki, jak właściwie zadbać o dziecko.
Moja środowiskowa była natomiast tak upierdliwa, że chyba nigdy jej nie zapomnę. Oglądała dziecko z każdej możliwej strony, pomijam już fakt, że od momentu otwarcia jej drzwi domofonem, zanim zapukała do drzwi, stała pod nimi i nasłuchiwała – ok, rozumiem, ale nie podobało mi się to wcale.
Siedziała u nas nawet i godzinę, gdzie rozmowy zeszły na bardziej prywatną sferę – sferę jej życia, jej dzieci, jej spraw. Męczyła mnie bardzo.
Kiedy młody płakał, bo był głodny, ona stwierdziła, że to kolka, chociaż nigdy na nią nie cierpiał i wtedy także nie była to kolka. Ubrała mi wtedy dziecko na spacer, z moim facetem i z wózkiem poszła na spacer, a mnie kazała kupić krople na kolkę.
Dodatkowo zapraszała nas na swoją działkę – bo znam się a trzeba było drzewka przyciąć:/ Oczywiście nigdy nie skorzystałam! Ale baba chociaż miła, przeokropna!!!!
O mamusiu, brzmi jak komedia :D Nieźle!
Ha ha ha boskie :D czyli jednak przesada w drugą stronę też nie jest wskazana ;)))
Nasza pielęgniarka rozejrzała się po mieszkaniu, dała ulotki, zapisała na wizytę, zobaczyła dziecko i mnie i by było na tyle.
Smutne minimum…
Co może zrobić rutyna i podejrzewam NUDA z tak ciekawą pracą… Podejrzewam, że już nikomu się nie chce sprawdzić, wczuć, byle następne dziecko. Jeżeli ktos nie czuje się w tym zawodzie, to powinien go zmienić. To zbyt duża odpowiedzialność, żeby podchodzić tak… hurtowo.
Zapraszam rownież do siebie: blog z poradami dla rodziców: http://www.newbaby.com.pl :)
Dokładnie – to powinna być praca dla tych z powołaniem. Tu nie ma miejsca na rutynę.
Dziękuję za odwiedziny :)
U nas było inaczej. Pielęgniarka zjawiła się bez zapowiedzi. Otworzyłam jej drzwi z nożyczkami krawieckimi w ręku, bo akurat na podłodze z długich spodni krótkie robiłam. Mati bujał się na leżaczku. Popatrzyła, powiedziała coś o szczepieniach ( my już byliśmy chyba po dwóch dawkach :) ) dała próbki Nivejki i książeczkę. I poszła… Dziecka mego jedynego nawet nie dotknęła…
I chyba przez takie zaniechania i bądź co bądź opieszałość potem w gazetach i TV takie tragedie :(
Kolejny przykład jak z tą opieką źle. Ale za to musiałaś fajnie wyglądać z tymi nożycami ;))
Hehehe kochane to jeszcze nic:D Do mnie pielęgniarka przychodziła parę razy a jej ostatnia wizyta odbyłą się… w sklepie:D No tak- spotkałam ją na zakupach, akurat byłam z Mała, spojrzała na nią, powiedziała, że wygląda ok i w takim razie już nie będzie przychodzić na wizytę:)
Masakra :D
To ja nie mogę narzekać. Miałam 2 wizyty patronażowe. Z kolejnych 2 zrezygnowałam bo nie było potrzeby. Pierwsza wizyta trwała godzinę. Położna oglądała dziecko, pytała o wiele rzeczy, udzielała informacji, nawet mnie obejrzała – jak goi się krocze itp. Przy kolejnej wizycie dała różne materiały dot. szczepień, także ok godziny to trwało.
U nas położna była ok, ale pielęgniarka, o której mowa w notce to już chodząca porażka.
Taka wizyta z opisu faktycznie bez sensu. Marnowanie czasu i pieniędzy.
Ale kwestia jest inna: na ile dzieci (i odowiedzialność za nie) jest nasza, a na ile państwa? Dlaczego ktoś ma wchodzić do domu i oglądać nasze dziecko? Czy można zmuszać do badań, szczepień? Edukacji w szkole? Wbrew pozorom nie ma łatwych odpowiedzi. W Norwegii państwo chciało pozbawić praw rodzicielskich matkę-emigrantkę, która ubierała dziecko w koronki i kokardki, przez co dziecko wyróżniało się w przedszkolu. „Niezrozumienie potrzeb dziecka”. Jakie są granice?
Drogi Anonimie, masz rację, że odpowiedzi nie są takie łatwe, jednak na szczęście różnica między kokardkami a siniakami w Polsce jest nadal zauważalna, więc jeżeli fakt, że ktoś obcy przyjdzie do mojego domu i obejrzy moje dziecko uratuje inne, to tak, jestem za ingerencją Państwa w tą sferę.
Ja mam to szczęście, że trafiłam na cudowną środowiskową (właściwie nie do końca trafiłam, bo poleciła mi ją znajoma i sama do niej zadzwoniłam). Kobieta do rany przyłóż, mogę do niej zadzwonić w każdej chwili, bardzo pomocna, sympatyczna i co najważniejsze widać, że kocha dzieci. Czule przemawiała do mojej Kornelci, wszystko dokładnie posprawdzała, wyjaśniła. Bardzo się cieszę, że nie czekałam na pielęgniarkę „z przydziału”, bo słyszałam sporo historii podobnych do Twojej. Jak dla mnie skandal, pielęgniarka ma za zadanie sprawdzić czy dziecko jest zdrowe, zadbane, ale też czy nie dzieje się mu krzywda. Dla mnie wizyta środowiskowej to była przyjemność, w pierwszych tygodniach wręcz na nią czekałam bo miałam mnóstwo pytań. Pamiętajcie dziewczyny, że możecie same sobie wybrać pielęgniarkę, a nie czekać aż wam przyślą jakieś wredne babsko z przychodni.
Dobrze wiedzieć, że można sobie samemu wybrać. To budujące, że jednak gdzieś tam są pielęgniarki z powołaniem. Szkoda, że to nie każda…
Ja też trafiłam na baaardzo fajną położną, dokładnie mi wszystko tłumaczyła, pokazywała jak się zajmować małym, nauczyła kąpać. Wtedy byłam samotną matką, więc wszelkie rady były mi bardzo potrzebne. Ogromnie zaskoczyła mnie wizyta jakieś 4 miesiące po urodzeniu Kuby, pielęgniarki. Niezapowiedziana oczywiście i w okolicach ósmej rano. Myślałam, że mnie szlag trafi, młody prawie całą noc wył wtedy, ja w pidżamie, kupa ciuchów do prasowania na szafce, ogólnie rozgardiasz jak jasna i ciężka, a tu mi przyłazi babsko i zagląda w kąty. Obejrzała Kubę baaaaaardzo dokładnie, zapytała z czego się utrzymuję, skoro jestem sama, nie mam pracy (wspaniałe umowy – zlecenia), a współproducent nie płaci alimentów. Całe szczęście, że był mój tata i nagadał babie, że ma pomyśleć, skoro mieszkam z rodzicami i oni nas utrzymują, bo ich na to stać, że skoro nie pobieram znikąd zasiłków, dziecko jest zadbane, zdrowe i najedzone, to nie powinny ją takie rzeczy interesować. Tak się wkurzył… Pewnie się wystraszył, że mu ukochanego wnuczka zabiorą. Po drugim porodzie już nie przyszła, pewnie dlatego, że byłam już mężatką… Ale położna oczywiście wezwana ta sama, chociaż na drugą wizytę przysłała koleżankę, bo była na szkoleniu… I pani Alinka też świetna. Nauczyła mnie zawijać małą w kocyk tak, że przesypiała czasem całą noc, jeśli się specjalnie nie wierciła. ;)
Tak, naloty o 8 rano są najlepsze! ;) dobrze, że chociaż fajna Ci się trafiła.
My mieliśmy dużo szczęścia z pielęgniarką środowiskową. Dziś była u nas drugi raz i znów przekazała kilka ciekawych informacji (np. o tym, żeby pamiętać o odstawieniu witaminy K jeśli mała pije więcej niż 250 ml mleka proszkowego na dobę – przy dokarmianiu).
Nie mów, że nazwałaś swoje dzieci Older i Junior…? Już za samą tą krzywdę powinni Ci zabrać dzieci…
No jasne! W końcu ja się nazywam Mamoholiczka Kowalska.
Bardzo trafne spostrzeżenia. Ja jednak mieszkam w Anglii i tu to wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim taka pielęgniarka środowiskowa opiekuje się maluszkiem do 4 a czasem 5 roku życia (zależy od rejonu i funduszy jakimi dysponuje). Po porodzie przez 2 tygodnie odwiedzały nas położne. Mnie może trochę częściej niż inne mamy ze względu na bardzo wysokie ciśnienie potransfuzyjne itp. Później pałeczkę przejęła pielęgniarka środowiskowa, przyszła, obejrzała synka w całości, zważyła, zbadała słuch (tu się to robi między 10 a 14 dniem życia), pogadała, popytała o moje zdrowie psychiczne, czy nie jestem podłamana, czy mam jakieś wsparcie, a nawet czy mąż o mnie dba itp. Później przyszła do nas jeszcze 2 razy gdy mały skończył 7 i 12 tygodni, kolejna wizyta miała być w okolicach roczku. Po jakimś czasie przenieśliśmy się do innego rejonu i po zapisaniu się do przychodni kolejna pielęgniarka nas odwiedziła aby się przywitać, popytać co i jak, jak mój stan psychiczny (bardzo duży nacisk na to kładą, zwłaszcza gdy słyszą o moim porodzie, jak widać bardzo boją się wszelkich oznak depresji poporodowej) i ogólnie nas poznać. Jak już mówiłam częstość wizyt jest zależna od miejsca, dlatego tutaj kolejny raz przyjdzie do nas za miesiąc kiedy synek będzie miał 10 miesięcy, a później w okolicach roku.
Jestem ogólnie zadowolona z ich działalności. W naszym przypadku nie jest to jakoś szczególnie konieczne bo mały rośnie jak na drożdżach, ale na pewno nie jednej mamie przyda się takie wsparcie. Poza tym w razie jakichkolwiek problemów można się z taką pielęgniarką kontaktować i albo przyjedzie do pacjenta do domu albo trzeba się do niej wybrać. Czasami też po postu poradzi przez telefon jeżeli jest to wystarczające.
A z innej beczki. Czy pani pielęgniarka ma obowiązek posiadać jakiś dokument potwierdzający kto ona. Bo tak wszyscy piszecie, że w sumie to bez wahania obcą kobietę wpusciliscie do domu. Może jestem przewrazliwiona, ale takie czasy, że będąc sama z dzieckiem bym się bała obcego wpuszczać.
U mnie dziś była pielegniarka, mały ma 4 m-ce . Przedstawiła się z imienia i nazwiska, zapytała, czy ma się wylegitymować czy kojarzę, powiedziałam, że kojarzę,ale i tak pokazała plakietkę. W biegu, od zadzwonienia domofonem do wjechania windą na górę zasłałam łóżko, ubrana byłam, więc pół biedy. Dziecka nie oglądała wcale, zapytała, czy jakieś problemy są, czym myję dziecko, ja że babydreamem, ona Johnsona nie poleca, bo uczula. Na koniec czy mam pytania, spisała dane członków rodziny i w sumie po wizycie. Też czułam niedosyt, bo co ona mogła zobaczyć przez te 10 minut.