To, że kiepska ze mnie kucharka, już wiecie po ostatnim wpisie. Może nawet nie kiepska, bo jak zacznę coś gotować to wychodzi bardzo fajnie, więc powiedzmy, że leniwa. Albo wygodna. Ale co w takim razie jadło me młodsze dziecię odkąd mleko to za mało, a matka, zamiast domowy obiadek gotować, to pizzę zamawiała? Oczywiście słoiki!
Tak, jestem słoikową mamą. Tzn. nie gotuję i nie miksuję marcheweczek, ziemniaczków i kabaczków tylko udaję się do pobliskiego sklepu i wybieram gotowy obiadek dla Juniora – spośród kilkunastu dostępnych na półce. Albo zamawiam w sklepie on-line. Podgrzewam taki słoiczek w podgrzewaczu do butelek, czasem w mikrofali (o zgrozo!) i gotowe. Mniam!
Dlaczego? Po pierwsze nie mam czasu na gotowanie, a po drugie, co najważniejsze, NIE MAM pewności, że kupiona na okolicznym bazarku marchewka nie rosła przy autostradzie A2. O tych z hipermarketu nie wspomnę. Wierzę, że większą gwarancję odpowiedniego pochodzenia tej „marchewki” daje mi producent słoiczka. Marka. W ogóle moim ideałem są słoiczki eko/bio, które można kupić w sklepach specjalizujących się w żywności dla niemowląt i przyjaznych eko produktach jak np. kidy.pl. Takim produktom ufam bardzo. Prawie bez czytania etykiet. Prawie, bo generalnie czytam etykiety. Namiętnie. Pomijam fakt, że unikam w ten sposób produktów zawierających składniki, na które Junior jest uczulony (mleko krowie, zbyt dużo marchewki). Na co więc patrzę wybierając słoiczki? Na:
– CUKIER
Nie toleruję produktów dosładzanych, które słodyczami nie są. Jeżeli kupuję więc owocowy słoiczek to oczekuję, że nie będzie tam w składzie dodatkowego nawet mikro grama cukru. Oczywiście mogą, a nawet muszą być tu cukry naturalne czyli fruktoza, pochodzące z samego owoca. I tak, są one widoczne w tabeli wartości odżywczych jako cukry, ale nie są wymienione w składzie – nie zostały więc sztucznie dodane przez producenta podczas procesu produkcji.
– ZAWARTOŚĆ MIĘSA
Jak widzę, że obiadek zawiera 3% mięsa to odkładam go na półkę, bo to oszukaństwo a nie obiad mięsny. Swego czasu często sama kupowałam eko mięso i porcjowałam je po nocach i mroziłam, a potem dodawałam do… słoiczka z warzywami oczywiście. Jednak kiedyś obdzwaniając eko sklepy w poszukiwaniu świeżego, niemrożonego mięsa królika usłyszałam, że „nie, jeszcze nie ma, bo króliczki jeszcze rosną” i jakoś tak przestałam kupować to świeże mięsko.
– ZAPYCHACZE
Esencja posiłku w słoiczku to często zaledwie jego część, no ale trzeba przecież jakoś dobić do sprzedawanej gramatury, więc producenci dodają skrobię kukurydziana czy mączkę ryżową. Nie są to jakoś szkodliwe składniki i często występują nawet w bio produktach, jednak wolę, gdy w ich miejsce wchodzą owoce czy warzywa.
– WITAMINY I INNE „WZBOGACENIA”
Jeżeli witaminę, żelazo czy wapń dodano w procesie produkcji to są one sztuczne, syntetyczne, a tym samym mniej przyswajalne przez ludzki organizm. Generalnie jestem wrogiem suplementów diety i witaminowych tabletek, więc tegoż samego unikam w diecie moich dzieci. Eliminuję takie twory. Wolę witaminy w owocach, żelazo w mięsie, jajku i warzywach, a wapń w przetworach mlecznych. Nie wspomnę tu o spotykanych spulchniaczach. Ble.
Czy zdarza mi się kupić obiadek z mikro zawartością mięsa albo nie patrzeć na ilość mączki ryżowej? Jasne! I żyjemy. Junior rośnie zdrowo i rozwija się fantastycznie. Jak ex słoikowa Dusia. Właśnie zaczynamy wprowadzać do diety malucha żółtko, nabiał i nasze, dorosłe dania. Domowe, babcine. Bo jak ostatnio pisałam, to babcia wiedzie prym w żywieniu naszych dzieci. Skarb!!! A zakup słoików? Pewnie będzie pomału odchodził w cień, a nasze portfele odetchną głęboko. Ufff… Bo jedno trzeba tu na koniec przyznać – karmienie dziecka jedzeniem ze słoików cholernie drogo kosztuje.
Na koniec zagadka – po czym poznać, że dziecko zjadło zdrowe, naturalne jedzenie?
Po zawartości pieluszki! O tak powinna wyglądać:
18 komentarzy
Haha to ja mam zboczenie w drugą stronę i wszystko bym przygotowywała sama. I dlatego jak przeczytałam tytuł Twojego posta, to pomyślałam, że przetwory jakieś robisz i może jakiś pomysł podsuniesz. Nie żebym miała nadmiar czasu, ale powstrzymać się nie mogę ;)
Jeju, ja i przetwory… czarna magia ;)
Ze mnie też słoikowa matka była
Nie ja jedna, uff ;)
Niedawno zaczęłyśmy z Lenką rozszerzać dietę i też sięgam po słoiczki. Polecił nam takie rozwiązanie sam pediatra, z którym zgadzam się w 100 proc., że jeśli nie mamy pewności co do pochodzenia kupowanych warzyw, o wiele bezpieczniej jest podać słoiczek. Bardzo sensowne są słoiczki Hipp Bio.
Mój pediatra też tak twierdzi :)
I ja też!
Ja też byłam słoikową matką. I nie żałuję :) Teraz jest gorzej, bo słoiki już nie wchodzą w grę (za stary jest Mati), a on jakoś do jedzenia warzywek się nie wyrywa :(
Junior też już wychodzi ze słoików :) ale bardzo ułatwiły nam życie.
My słoiki tylko na poczatku ,nie chcialo mi sie gotowac marchewki pol godziny tylko po to zeby Młody zjadl jej 2 lyzeczki . Ale potem robilam juz sama , w wielkim garze miksowalam i do mrozenia :)
Nie mam dużego gara :P
A ja jestem matką mieszaną:) Trochę słoiczków, trochę własnych papek. Wszystko zależy od chęci, czasu i apetytu Zo. Poza domowymi papkami królują u nas słoiki Hippa.
Mieszana matka nie jest zła! I słoikowa też nie. I nie słoikowa też ;)
Nie popieram codziennego jedzenia słoiczków przez dzieci, ale nie planuję też wtrącać się komuś w to jak karmi i wychowuje. Jeśli Wy czujecie się z tym dobrze i wybraliście taką drogę, to super :) Ważne, że Junior je to, co uważasz dla niego za najlepsze :)
Nie dorabiałabym filozofii do „obierania drogi słoikowej” czy też popierania tego lub nie – ot, jedzenie jak jedzenie. Brak tu idei! Serio :)
I ja słoikowa byłam ;) !
Moje dzieci nie jadły słoików, ale ich zawartość owszem :P
Czasami życie weryfikuje nasze decyzje ;) ja mam mnóstwo planów na mojego potomka ale wyjdzie, jak wyjdzie…
Korzystałam ze słoiczków i nigdy nie miałam sobie tego za złe :) we wszystkim zachować trzeba równowagę i jakiś dystans także życiowe wytyczne to jedno a życie, życiem :)