Chęć wyjazdu do Moskwy zakiełkowała w mojej głowie ponad rok temu tym bardziej, że nie chodziło tu tylko o zwiedzanie, natomiast konkretne przygotowania ruszyły na początku tego roku. Wszystko szło gładko. Do czasu. Bo ilość nieprzewidzianych zdarzeń podczas podróży, jaka nas spotkała, była porażająca!
Podjęliśmy decyzję, że lecimy do Moskwy tylko z Dusią, a Junior zostaje pod czułą opieką babci. Kupiliśmy więc trzy bilety w dobrej cenie na bezpośredni lot Warszawa-Moskwa-Warszawa na końcówkę kwietnia, a ja cieszyłam się jak głupia, bo wyjazd miał przecież ukryty cel. Ale o nim kiedy indziej ;) Wyrobiliśmy sobie paszporty, zarezerwowaliśmy hotel blisko Kremla i spokojnie czekaliśmy na koniec marca, żeby móc wystąpić o wizy w konsulacie.
ODWOŁANA REZERWACJA
Pierwszym symptomem pecha, który miał nas dopiero spotkać było to, że rosyjski hotel odwołał naszą rezerwację zaraz po tym, jak udało nam się kupić vouchery turystyczne z nadrukowanym jego adresem (voucher jest dokumentem wystawionym przez rosyjską organizację turystyczną potwierdzającym, gdzie turysta będzie w Rosji spać – niezbędny załącznik do wniosku o wizę!). Dlaczego odwołali? Ot, ze względu na remont całego hotelu. Na dodatek było to dzień przed naszym umówionym spotkaniem w konsulacie! Na szczęście nie sprawdzono tam widać wnikliwie czy rezerwacja jest aktualna, bo wizę dostaliśmy bez problemu, a mnie udało się znaleźć kolejny hotel w dobrej cenie. Uff! Jednak stresik był. Nie powiem.
SAMOLOT BEZ MAMOHOLICZKI
Pobyt w Moskwie udał się i to bardzo! I z przyjemnością Wam o nim wkrótce napiszę ;) Prawdziwe problemy zaczęły się jednak w drodze powrotnej. Nie wiem, jak to się stało, bo zazwyczaj świetnie wszystko planujemy, ale spóźniliśmy się na check-in na lotnisku. Aaaaa! Nie pomogły ani prośby ani groźby – Pani nie chciała nam przyjąć bagażu. A do wylotu było wciąż 20 minut! I tak oto, kiedy nasz samolot odlatywał w kierunku Warszawy, my biegaliśmy między okienkami rożnych linii lotniczych próbując znaleźć jakiekolwiek połączenie do domu. Masakra.
TYLKO DLA BOGACZY
Jedyne wolne miejsca na bezpośredni lot do Warszawy na najbliższe dni kosztowały 5’000 PLN lub więcej (!), co skutecznie zachęciło nas do szukania lotów z przesiadkami w wyszukiwarkach internetowych (na szczęście na lotnisku było WiFi). No i znaleźliśmy! Wieczorny lot z przesiadką w Rydze, ale z 8-godzinnym nocnym oczekiwaniem na samolot do Wawy. Trudno. Uznaliśmy, że jakoś damy radę. Jednak prowizja od zakupu biletów na ten lot w okienku była horrendalna, więc musieliśmy sami kupić bilety on-line. Na szczęście na lotnisku była kafejka internetowa i tam, podczas gdy Duśka grała sobie w darmowe gry online Poki, my kupowaliśmy bilety do domu na drugim kompie.
Do kafejki musieliśmy wrócić ponownie. Okazało się, że check-in on-line to kolejne 100 EUR oszczędności. Nie w kij dmuchał, tym bardziej, że bilety i tak obciążyły boleśnie nasze konto. Znowu ślęczenie nad kompem i „mamo, nudzi mi się”. Włączyłam jej gry dla dzieci i mogłam dokończyć swoje dzieło. Mam tylko nadzieję, że nikt nie wykorzysta danych mojej karty kredytowej wpisanej na komputer w kafejce… Ale nie miałam wyjścia.
NOCLEG BEZ BUTÓW
W Rydze wylądowaliśmy o godzinie 22 zgodnie z planem. Znaleźliśmy zaciszne miejsce z ławkami i WiFi, zdjęliśmy buty, owinęliśmy się w kurtki i próbowaliśmy spać. Z naciskiem na „próbowaliśmy”, bo ja dopiero w środku nocy skończyłam kolejną część Jo Nesbo i padłam, a M. czytał po kolei chyba wszystkie wiadomości świata na smartfonie, bo zastał go tak świt. Dusia była bardzo dzielna i nie narzekała na niedogodności. Szybko usnęła… W nocy musieliśmy tylko zmienić miejscówkę, bo od nawiewu klimy znajdującego się tuż obok nas było tak lodowato, że aż szczękałam zębami, i co? Rano okazało się, że zginęły Duśki adidasy (!), a ponieważ nasz bagaż był nadany z Moskwy wprost do Warszawy to nie mieliśmy do niego dostępu i tym samym do drugiej pary butów. Dziecko zostało w skarpetkach. Bosko.
Myślicie, że to koniec? Oj nie. „Najlepsze” jeszcze przed Wami!
źródło zdjęcia: TU
1 komentarz
O rany, ale historia! Na film :)