Kilka dni temu, o TUTAJ, opisałam Wam, jakie to przygody spotkały nas podczas powrotu do domu z mojego wymarzonego wyjazdu do Moskwy. Zapowiedziałam też, że to nie koniec wrażeń. Oto co miałam na myśli.
BOMBA!
Kiedy zbliżał się czas naszego porannego wylotu z Rygi do Warszawy, spokojnie zebraliśmy nasze rzeczy z ławki i udaliśmy się spacerkiem w stronę gate’ów. Nagle, jak spod ziemi, wyrośli strażacy i nie pozwolili nam tam podejść! Zaroiło się od ochrony lotniska, policji i wszyscy pasażerowie zostali wyproszeni do autobusów stojących na zewnątrz. Ewakuacja! Wywieziono nas na środek płyty lotniska, gdzie spędziliśmy 2 godziny. 10 stopni Celsjusza, bez siedzenia, bez toalety. Nasze dziecko bez butów. My bez bagażu. Okazało się, że ktoś zadzwonił, że na lotnisku jest bomba…
SAMOLOT ZNOWU ODLECIAŁ
Kiedy wróciliśmy na lotnisko czekało na nas 1,5 godzinne stanie w kolejce do szczegółowej kontroli osobistej. Gdy wreszcie znaleźliśmy się w środku, okazało się, że nasz samolot zniknął z rozkładu, mimo że wszystkie pozostałe wyloty były wyświetlone – z opóźnieniem kilkugodzinnym, ale były. Chcąc uniknąć horrendalnych kolejek do informacji zadzwoniliśmy na infolinię linii lotniczych z pytaniem, CO TERAZ?! Miła Pani oznajmiła, że nasz samolot był opóźniony, ale jednak odleciał, a że nie było nas na pokładzie to i bilety nam przepadły. Nie wiedziałam, czy mam śmiać się czy płakać – wizja kolejnego noclegu na lotnisku i kolejnych tysięcy złotych na bilety była dołująca. Tak bardzo chcieliśmy wrócić już do domu… Po ostrej wymianie zdań z Panią i jej dłuuugich konsultacjach z przełożonym w końcu uznała nasze roszczenia. Pewnie potwierdziła się informacja o ewakuacji i tym, że ludzie nie zostali do lotu po prostu dopuszczeni.
BIEG PO BILET
Urocza Pani powiedziała nam na zakończenie rozmowy, że możemy lecieć o 18:30 do Warszawy, ale musimy biegiem odebrać nasze walizki, które trafiły do biura rzeczy znalezionych, bo nie było nas na pokładzie, a następnie pilnie je nadać na lot. Tylko wtedy będzie to bezkosztowa wymiana biletów. Generalnie mamy na to….15 minut, bo potem system zablokuje taką opcję.
Zaczęliśmy więc szukać naszych bagaży po całym lotnisku, bo nikt nie wiedział, gdzie jest to pieprzone biuro. Biegaliśmy tak tam i z powrotem jak w amoku, z 15-kilogramową Dusią na rękach, bo przecież nie miała butów. Pot lał nam się po tyłkach… Kiedy wreszcie dotarliśmy do szukanego miejsca okazało się, że na walizki trzeba poczekać ok. 40 minut (!). Ze łzami w oczach prosiłam Panią pa-ruski, żeby to przyspieszyli, bo nie zniesiemy kolejnej nocy na ławkach z dzieckiem… Udało się – walizki przyjechały po 10 minutach.
Szybko wyjęliśmy z bagażu buty, założyliśmy je Dusi i znowu ruszyliśmy biegiem tym razem na check-in. Wiedzieliśmy, że jest już po czasie, żeby wymienili nam te bilety bez dopłat, jednak nie dawaliśmy za wygraną. W końcu trzeba zawsze walczyć do końca! Szukając odpowiedniego stanowiska odświeżyłam maila. I TADAM! Laska z infolinii wysłała nam bilety elektroniczne. Na 18:30. Bez dopłat. Mogliśmy wreszcie usiąść na ławce i „rozkoszować się” kolejnymi 8 godzinami na lotnisku…
FINAŁ
Do domu dotarliśmy dobę później niż planowaliśmy. Zmęczeni. Ale cali i zdrowi. I jestem pewna, że tą podróż będziemy pamiętać do końca życia.
źródło zdjęcia: TU
1 komentarz
No to mieliście przejścia. Ale z drugiej strony to właśnie takie wyjazdy pozostają w pamięci na zawsze.