Nie jestem fanką państwowej służby zdrowia i korzystam z niej tylko w ostateczności. Jak już naprawdę muszę. Kolejki, numerki, kłócący się na korytarzu ludzie; doktorzy, którzy przyjmują cię robiąc często ogromną łaskę… To nie dla mnie. Ale tydzień temu właśnie musiałam. I szlag mnie trafił.
Raz na pół roku jeździmy z Juniorem na kontrolę do kardiologa. Do państwowego szpitala. Dlaczego nie prywatnie? Bo tylko tam przyjmuje pani profesor, pod której opiekę trafiliśmy wkrótce po narodzinach Juniora. A ona jest po prostu dobra w tym co robi. Ufam jej. Czasem wizyta do niej ma jednak miejsce dopiero po 7-8 miesiącach, a nie zalecanych 6-ciu, bo wcześniej nie ma wolnych miejsc. Np. ta nasza ostatnia wizyta była pierwszą dostępną w 2015 roku, a zapisywaliśmy się na nią na jesieni 2014 (!). Na szczęście dla nas miesiąc w tą czy tamtą nie robi dużej różnicy, ale dla dzieci z poważnymi wadami serca czy układu krążenia już ma to znaczenie. Ogromne.
Nasza wizyta przypadała na najgorszą pod względem komunikacyjnym porę czyli 9-tą rano. Szpital jest dość blisko centrum Warszawy, o jeden most mamy teraz w Wawie mniej – korki to masakra! Wpadłam więc do rejestracji z wywieszonym jęzorem i Juniorem na rękach dopiero punkt 9-ta, a przecież powinnam być jak zawsze wcześniej! Ech. Biegnąc pod gabinet z już blisko 10 minutowym spóźnieniem byłam przygotowana na tłum ludzi i dyskusje z nim. Kto na którą godzinę, a czy wchodzimy według kolejności przyjścia czy jednak na te godziny. Czy moja wizyta już minęła czy jednak nie… Zresztą tam zawsze jest dziki tłum! I opóźnienia nawet 2 godzinne. I płaczące zmęczone często długą podróżą dzieci; bezradne matki walczące o każdą możliwość szybszego wejścia do gabinetu. Przewidując korytarzowy armagedon byłam więc nawet wyposażona w zapasy jedzenia i picia dla nas dwojga, żeby nie skonać z głodu i pragnienia w oczekiwaniu na opóźnioną wizytę. A tu co? A tu nikogo. Pusto. Cicho. Wiatr hula po korytarzu.
Pierwsza moja myśl, to że pomyliłam daty. Ale przecież sprawdzałam to sto razy… Potem, że pewnie profesor jest chora i odwołali wszystkie wizyty. Tylko czemu nikt mnie nie uprzedził?! Pukam więc nieśmiało do gabinetu, o dziwo pani profesor jest w środku z jak zawsze asystującą jej pielęgniarką. Zapraszają mnie do środka, wizyta się odbywa. Potem jak zawsze idziemy do innego gabinetu na dodatkowe badania (echo i inne gady), wracamy z wynikami po kilkunastu minutach, i co? I nadal pustka. Pani profesor dopytuje, czy w rejestracji jakaś ogromna kolejka czy coś, bo nikogo nie ma…
Po krótkiej rozmowie okazało się, że tego dnia na czterech umówionych pacjentów między 9 a 10-tą godziną przyszliśmy tylko MY. Nikt się nie pofatygował wstukać numer telefonu i zadzwonić, że nie da rady. Byłam zaskoczona, bo dla mnie te wizyty to priorytet – wpisane czerwonym długopisem do kalendarza, a tu się okazuje, że raz na kilka dni zdarzają się takie puste godziny. Że ludzie nie przychodzą, nie odwołują, olewają. Blokują wizyty innym chorym dzieciom. Uniemożliwiają dostanie się do specjalistów. A potem lamentują w telewizji, jaka to nasza państwowa służba zdrowia zła… Tylko czy my sami nie przykładamy do tego palca? Ja rozumiem przypadki losowe, ale kurde aż tyle??
Dlatego apeluję – ODWOŁUJCIE WIZYTY!
Jeżeli wiesz, że Cię nie będzie – zadzwoń! To tylko kilka minut poświęconych na telefon, a może komuś bardzo pomóc. I to temu najbardziej potrzebującemu. Choremu. Wiem, że czasem ciężko się dodzwonić i sama klnę na to za każdym razem, ale próbuj do skutku. Dobro wraca – zobaczysz. Zresztą nigdy nie wiesz, kiedy to Ty będziesz w stresie czekać i polować na taki nagle zwolniony termin.
Źródło zdjęcia: TU
26 komentarzy
Szczerze mówiąc, jestem zaskoczona. Wiem, że czasem się tak zdarza, ale żeby ludzie aż tak często rezygnowali z lekarza-specjalisty, do którego trzeba czekać nawet pół roku.
Też zdarzyło mi się przełożyć wizytę (nie było mnie w moim mieście i po prostu nie mogłam się pojawić) i zadzwoniłam już wcześniej, by tę wizytę przełożyć. Też uważam, ze należy informować o tym, że nie przyjdziemy, bo dzięki temu ktoś inny będzie mógł wcześniej udać się do lekarza, a wiadomo, że tym szybciej tym lepiej.
Ja też byłam zaskoczona, tym bardziej, że ja nawet urlop zaklepuję w pracy te pół roku wcześniej. Żeby być na wizycie. I M. też zawsze gotowy, żeby jechać jakby co. A tu taka sytuacja. Ech…
Amen.
Na wizyty tak długo się czeka, że każde odwołanie na wagę złota. Z drugiej strony zauważyłam, że panie w rejestracji nie sprawdzają czy coś się zwolniło, z automatu zapisują kolejne terminy. Dopiero jak się dopytam, to coś znajdują… Także apel powinien też dotyczyć "drugiej strony"
Masz rację. Panie w rejestracji też często chętne do współpracy nie są. Szczególnie przez telefon ;) Oko w oko można więcej załatwić.
Ja zawsze staram się odwołać wizytę jeśli wiem, że nie mogę sie pojawić, ale czasem odwołanie wizyty utrudniają mi wiecznie nie odbierane lub zajęte telefony w państwówkach. Niestety po trzecim razie zazwyczaj rezygnuję, bo tez nie mam zdrowia do wiszenia na telefonie, wiec moze i tutaj było podobnie.
Masz rację, że nie jest to łatwe – ja, jak walczę o wizytę w Państwówce, to włączam telefon na głośnomówiący i wciskam REDIAL do upadłego robiąc przy tym milion innych czynności (btw to dobra metoda na wygranie biletów w radio ;)
o ta, ja zawsze dzwonię i odwołuję! co do szpitali to mam takie same podejście – tylko w ostateczności tam chodzimy – ostatnio 4 godziny na pogotowiu spędziłam z Deniskiem – brak słów by chore – potrzebujące natychmiastowej pomocy dziecko musiało czekać 4 godziny!
Masakra… obyś szybko nie musiała tam wracać!
Zawsze staram się odwoływać – wiem, że na to miejsce może przyjść ktoś inny i nie będzie musiał dzięki temu czekac :) sama czasem mam nadzieję, że ktos odwoła i szybciej wskoczę na wizytę :)
Ja też mam taką nadzieję :)
Fakt, służba zdrowia jest ma wiele do poprawy, ale korzystający z niej wcale tego nie ułatwiają. Często nie dowołują wizyt lub wchodzą bez kolejki ("ja tylko na chwilę") i robią to w sposób dość agresywny.
Osobiście nie przypominam sobie jednak sytuacji, żeby ktoś się wykruszył z kolejki.
Tak. "Ja tylko na chwilę" to jeden z moich ulubionych tekstów. Chociaż bardziej wkurzają mnie chyba ci, co wbijają się na krzywy dziób i zaczepieni robią zdziwioną minę: "A to jakaś kolejka jest?!" ;)
Święte słowa! Ja ostatnio weszłam jako pierwsza mając numerek 11 do ortopedy. Musiałam przez takich ludzi czekać ponad 3 miesiące po skierowanie na rezonans. :/
Ludzie chyba czasem zostawiają gdzieś mózgi. Gdzieś daleko do swoich głów. Bo nie wiem, jak to inaczej wytłumaczyć…
Ja zawsze odwołuję czy prywatnie czy państwowo. Właśnie z tego powodu, że wiem ile osób może czekać w kolejce na szybki termin. Kiedyś zdarzył się nam szybki termin i byłam wdzięczna recepcjonistce która sama do nas zadzwoniła, czy nie chcemy wcześniej, bo wiedzieli ze z małym dzieckiem.
Brawo Matka! Ale Ty to porządna firma jesteś ;)
Krew mnie zalewa, jak coś takiego widzę. Jak sama mówisz, czekaliście na tę wizytę kilka miesięcy. Rrrety, jak ja nie lubię publicznej służby zdrowia! Jak trzeba zapłacić, to ludzie pilnują dat jak oka w głowie! Tylko tak… kogo na to stać, jak na to chore ubezpieczenie obowiązkowe zabierają nam co miesiąc tyle kasy… Ech, głupi kraj i jeszcze głupsi ludzie!
Bo powinny być jakieś konsekwencje za takie nieprzychodzenie. Np. wyższa składka. Od razu by się naród nauczył.
Zawsze odwołuję.
Ale w życiu nie pomyślałabym, że to aż na wagę złota. Dobrze, że o tym napisałaś.
Dzięki Ola! Coś co jest drobnym gestem dla nas, może okazać się ogromną pomocą dla innych.
Ja mam wrażenie, że analogiczne sytuacje są nagminne wszędzie. Dosłownie. Ludzie rzadko fatygują się, jeżeli coś nie dotyczy ich interesów.
Niestety większość cierpi na krótkowzroczność i nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa. Do czasu…
Zawsze odwołuję, ale polska służba zdrowia mnie okropnie denerwuje. Na Węgrzech ni do pomyślenia są tak strasznie długie terminy (chyba, że jest to jakiś super wybitny specjalista). Wiem, co piszę bo miałam tam parę razy wizytę u okulisty, ortopedy, chirurga itd.
No niestety kolorowo nie jest. I wkurza to tym bardziej, że nasze pieniądze na to idą, czy chcemy czy nie. Ja korzystam tylko, gdy muszę…
To się zdarza bardzo, bardzo często! Czasem do 60% pacjentów nie przychodzi na umówioną wizytę, a przed Świętami zdarza się, że z kilkunastu zapisanych nie przyjdzie nikt. I oczywiście nie dzwonią.
Właśnie miałam też taką sytuację, że od stycznia czekałam na wizytę, która miałam wyznaczoną i okazało się, że choć przyszłam wcześniej, mogłam wejść z marszu,bo 3 osoby przede mną nie przyszły, ale nie raczyły o tym zawiadomić.
Przy mnie Pani dzwoniła do pacjentów innego specjalisty, żeby przychodzili, bo połowa osób nie przyszła, a lekarz siedzi i czeka.
A ja nadal czekam do jednego specjalisty na miejsce, bo do końca roku nie ma już wolnych numerków, może ktoś zadzwoni i odwoła wizytę.
Pozdrawiam