Kiedy noworodek pojawia się na świecie, to przewraca twoje życie do góry nogami. Ale uprzedzają cię o tym książki, fora internetowe i przyjaciółki. Jesteś w miarę gotowa na ten armagedon… Czas leci, ty zaczynasz wszystko ogarniać. Dziecię ma kilka miesięcy albo smacznie śpi albo beztrosko leży sobie na macie, guga, a ty szalejesz na Allegro, piszesz bloga, czytasz książkę lub myjesz okna. I wtedy przychodzi nie wiadomo kiedy według mnie najgorszy wiek dziecka. 6 miesięcy plus.
Ale od początku. Wracasz ze szpitala, dziecię leży sobie w beciku niczym małe zwierzątko. Macha kończynami i patrzy nieobecnym wzrokiem gdzieś tam, daleko obok twojej głowy. Głośno dopomina się, że ono chcieć jeść, przytulić się, że niewygodnie, za mokro, za zimno, za ciepło. Wystarczy odgadnąć! No i ma te kilka cennych drzemek w ciągu doby, podczas których możesz wziąć prysznic, coś zjeść, poczytać książkę lub paść na pysk. Dla ambitnych: posprzątać toaletę lub ugotować 5-daniowy obiad (znam takie przypadki, ale to nie ja).
Potem pojawia się znak ostrzegawczy, że idą ciężkie czasy. Och, jak ja głupia cieszyłam się, że podnosi głowę, przekręca się na boki. Kompletnie nie miałam pojęcia, co mnie czeka. Przynajmniej przy pierwszym dziecku… Początkowo jest to turlanie z pleców na brzuch, kiedy to spokojnie zdążysz jeszcze leniwie odłożyć czekoladki, podnieść pupę z kanapy i ocalić potomka przed tym, co złe. Jednak po fazie tegoż turlania następuje czyste zło: czołganie i czworakowanie. I to nie takie powolne pitu pitu jak dżdżownica, tylko to przemieszczanie się ma prędkość światła!
I nagle twoje dziecię rusza z zabójczą szybkością w nieznane. Jego celem jest zazwyczaj gniazdko, ostry róg szafki, zawias w otwartych drzwiach (jedna ręka tkwi w szparze, druga zamyka drzwi – klasyka!). Nikt, jak ten mały ssak, nie znajdzie tak szybko pinezki, chrupka kota czy kawałka folii. Albo metalowy ostry pilnik sąsiadki zgubiony w ’92. Wszystko, co znalezione, podlega natychmiastowej konsumpcji, więc refleks matki wielokrotnie poddawany jest tutaj treningowi. Na dodatek odkrywasz, że podłogę należy myć jednak częściej niż dwa razy do roku, bo co i rusz bodziak na brzuchu i kolanach robi się szarobury. Ech te wyrzuty sumienia… Ruszasz więc z mopem do boju, zabezpieczasz też wszystko, co możliwe w mieszkaniu, kiedy to następują kolejna faza. Ech.
Nazywam ją „Patrz mamo! Umiem siadać, choć nie umiem”, kiedy wciąż nieco nieproporcjonalnie duża głowa przeważa do tylu całe ciało oraz to samo (o zgrozo!) w pozycji stojącej. Mały odkrywca dynamicznie wstaje wówczas przy wszystkim, co ma jakiś punkt zaczepienia tylko po to, by za chwilę runąć do tyłu lub w bok. A Ty niczym Neo w Matrixie widzisz ten upadek w zwolnionym tempie i rzucasz się na kolana, ślizgiem zbliżasz się do wiotkiego, lecącego ciałka, wyciągasz dłoń tak daleko, jak tylko się da i łapiesz tę główkę dwa centymetry nad ziemią. Uff. Udało się. Przynajmniej tym razem.
I tak przez kilka miesięcy, aż zacznie dobrze chodzić i więcej rozumieć. Bo teraz to istota poruszająca się, a niemyśląca. I patrząc z perspektywy czasu stwierdzam, że noworodek to pikuś. Kolejny oddech dopiero przy 3 latku, kiedy to określenie ‚homo sapiens’ w stosunku do małego człowieczka wreszcie zaczyna nabierać sensu.
źródło zdjęcia: TU
17 komentarzy
Święta prawda!! Jednak dla mnie czas "straszny" to ok 10mca czy roczku kiedy już na prawdę pomyka z prędkością światła i dobiera się do wszystkiego nawet do tego czego wydawałoby się nie dostanie się.. chociaż jak Podopiecznyzaczął wstawać a potem leciał w tył bo nie zginał kolan tez wspominam jako straszny czas. A teraz ma 14mcy i przytrzasnie paluchy nawet szafką z zabezpieczeniem! Ale po minucie lezie tam znowu i dalej wciska paluchy.. Albo ciągnie za liście kwiatków tak by je wyrwać a jak je wyrwie to cieszy się jak mysz do sera.. Czy ostatnia "zabawa" – obsypywanie swojej twarzy piaskiem… Centralnie w buzię nos oczy i uszy.. Armagedon do potęgi entej :))
U dziecka zasada "do 3 razy sztuka" zdecydowanie nie funkcjonuje ;)))) Ale tak jak napisała Maja poniżej, przy nastolatkach ze wzruszeniem spojrzymy na ten czas.
Popłakałam się ze śmiechu! Super artykuł. Wiem co mnie czeka:( ciężko będzie!!! Pozdrawiam
Hmmmm, powiem ci, że mam w domu dziewczę w wieku niepełnych 6lat….masz rację – noworodek to pikuś!!!! Później są kolejne etapy, za każdym razem inne, za każdym razem mniej lub bardziej radosne i stresujące! Sinusoida na maksa :)
Oj nie strasz nie strasz ;)))))
Ja mam w domu nastolatków. Szczerze mówiąc, wolałabym mieć bobaski nawet bliźniaki niż ten okres nastoletniego buntu, nieporozumienia i wybuchy.
Teraz miło wspominam zarówno okres niemowlęctwa jak i wczesnego dzieciństwa, kiedy zrozumienie własnego dziecka nie było takie trudne, kiedy wystarczyło nakarmić i przytulić.
Pozdrawiam
Niesamowite, jak punkt widzenia zmienia się z czasem. Aż nie chcę myśleć, co to będzie, jak moje dzieciaki staną się nastolatkami. Zbyt dobrze pamiętam siebie z tamtych lat ;)
Już drugi raz przerabiam ten wiek i nic się nie zmieniło. Dwulatki nadal są chodzące-niemyślące. Ewolucja nic nie postępuje :P
Tak! Zdecydowanie trzeba napisać zażalenie do matki natury :)
O jaaaa. Ja to mam kompletnie na odwrót. Jak masochistka czekam, aż toto samo zacznie się przemieszczać, wkładać żarcie do buźki i choć trochę zajmować sobą. Ileż można dziecko nosić, namawiać łyżeczką na coś innego niż mleko i te pieluchy, wiecznie te pieluchy ;)
Masochistka – dobrze to ujęłaś :P
Moja córka ma 9msc, raczkuje , wstaje o wszystko co się da i wszystko gryzie ale jakoś nie narzekam. potlucze sie lekko – trudno :) jeszcze nie raz sobie guza nabije czy kolana poobdziera na rowerze :) dziecko to dziecko. Najcenniejsze co mamy :) ma prawo się ubrudzic zjeść troche trawy czy piasku czy sie przewrócić :) i my nie mamy na to wplywu :)
Oczywiście, że dziecko musi się pobrudzić i zjeść muchę, ale jednak więcej spokoju mam przy przedszkolaku :)
:)
Muszę przyznać, że bardzo męczył mnie ten okres w życiu mojego synka, do czasu aż nie osiągnął około dwóch latek i zaczął się ze mną wykłócać o wszystko. Wtedy zatęskniłam za czołgającym się niemowlakiem :-D
Dla mnie najtrudniejszy był początek – pierwsze kilka miesięcy i to w obu przypadkach (mam
dwoje dzieci z dużą różnicą wieku). Bo każde z moich niemowląt chlustało na okrągło, więc
trzeba było bardzo często pionizować i wciąż dokarmiać, a że karmiłam naturalnie, to wciąż
miałam dziecko przy piersi. A jak już wreszcie usnęło (przy piersi – a jakżeby inaczej),
to próba odłożenia do łóżeczka często kończyła się pobudką i następowała „powtórka z
rozrywki”. A jeśli odłożenie do łóżeczka powiodło się, to zdążyłam wyjść do toalety lub
wykonać inny ruch dokoła siebie i dziecię budziło się. Więc gdzie tu mowa o czytaniu
książki czy innym leniuchowaniu… A o czekoladkach to mogłam sobie jedynie pomarzyć, gdyż
moje dzieci miały (jedna młodsza jeszcze wciąż ma) nietolerancję pokarmową/alergię na
większość pokarmów, zatem żywiłam się jedynie kilkoma (dosłownie) produktami na krzyż i do
tego gotowanymi (nawet pieczone nie wchodziły początkowo w rachubę). Mój dzień zatem
składał się z wstanie przed dzieckiem, upichcenia sobie posiłku, potem zajmowania się
dziecięciem – naprzemiennie karmienie, pionizowanie, przewijanie i właściwie tak w kółko,
nawet nie miałam chwili, żeby zjeść, bo przekąszanie nie wchodziło w rachubę (chyba że
kawałek ziemniaka miałby być przekąską, jeśli zostało coś z porannego gotowania…), a
żeby wyjść na spacer też musiałam się umiejętnie wstrzelić pomiędzy tymi wszystkimi
czynnościami. No i oczywiście ze starszą pociechą było rewelacyjnie na spacerze –
grzecznie sobie obserwowało otoczenie lub spało. Natomiast młodsze… cóż, nie chciało
nawet leżeć w wózku, więc początkowow woziłam je w foteliku samochodowym wczepianym w
stelaż wózka (pozycja półleżąca jakoś lepiej mu odpowiadała), ale ta idylla nie trwała
zbyt długo, bo zdążyłam przejechać kilkadziecsiąt metrów i dziecię wszczynało alarm, że
chce na rączki.
Obecnie to dziecię ma już skończone półtora roku i jest mi znacznie łatwiej, mimo iż
wspina się na wszelakie płaszczyzny (niezależnie, czy to stół, półki czy inne takie), ale
przynajmniej nie jest uwieszone na swej mamie na okrągło. Teraz pojawił się także syndrom
„niejadka”, a raczej „jadka wybiórczego bardzo” (dziecię ma fazy na konkretny produkt, a
reszta jest „ble”), wiec sporo czasu spędzamy w kuchni.
Myślę, że trudny wiek dziecka jest bardzo indywidualną sprawą…
Pozdrawiam i życzę nam wszystkim rodzicom wesołego, ale przede wszystkim ciekawego czasu
dzieciństwa naszych pociech :)
Popłakałam się ze śmiechu…super artykuł…teraz wiem co mnie czeka..pozdrawiam