To już rok odkąd odważyłam się zrobić coś dla mnie nowego. Coś, z czego trochę się wcześniej podśmiewałam i nazywałam głupią modą, która zaraz minie. A to już 365 dni odkąd po raz pierwszy wyszłam z domu i pobiegłam przed siebie. Tak, to już rok mojego biegania.
Przez te 12 miesięcy trochę chorowałam i dwukrotnie skręciłam przez bieganie kostkę, byłam też na dłuższych i krótszych wyjazdach czy wakacjach – przez to wszystko nie zawsze udawało mi się regularnie biegać. Czasem pozwalałam sobie na zwykłe lenistwo. Ale w sumie przez ten cały rok:
BIEGŁAM przez 54h czyli ponad dwie doby spędziłam biegnąc
POKONAŁAM DYSTANS 518 km czyli odległość z Warszawy do Kołobrzegu
SPALIŁAM 48’228 kcal czyli 95 Big Mac’ów
Uczestniczyłam w kilku imprezach biegowych, od tych popularnych z finishem na błoniach Stadionu Narodowego, po te na wsi, gdzie na mecie witały nas syreny straży pożarnej i .. krowy. A na uchwycie jednej z szafek przybywały coraz to nowsze, brzęczące medale. Wydałam też trochę pieniędzy na ubrania do biegania i abonament w Spotify, co by podczas biegania było i wygodnie i fajnie. Ale to, co mnie cieszy, poza tym, że ruszyłam tyłek i znalazłam fajny sposób na odstresowanie się, to że dałam moim dzieciom dobry przykład.
To one kibicowały mi podczas każdego z biegów z własnoręcznie wykonanymi chorągiewkami. To przybicie z nimi piątki na trasie motywowało mnie do tego, żeby dobiec do mety, chociaż nie raz byłam bliska poddania się. Mało tego – moje dzieci zapragnęły brać udział w zawodach. Tak jak mama! I czerpać radość z tego, że dobiegły do mety. Nie jako pierwsze, bo czasem wręcz ostatnie jak Junior, ale że w ogóle im się to udało. I szczerze mówiąc napawa mnie to ogromną dumą <3